Morgiana delikatnie uwolniła się z uścisku Artura. Z wśc

Morgiana delikatnie uwolniła się z uścisku Artura. Z wściekłością tak ogromną, że aż nie mogła wymówić wyrażenia, Gwenifer patrzyła, jak Morgiana osusza łzy Artura swą chusteczką, niemal mechanicznie, gestem mamy albo starszej siostry, nie jest w tym nic z rozpusty, którą Gwenifer pragnęła zobaczyć. – Gwenifer, nadto wiele rozmyślasz o grzechu – powiedziała Morgiana. – Nie zgrzeszyliśmy, Artur i ja. Grzech to ochotę zrobienia krzywdy. Połączyliśmy się z woli Bogini, z życiodajną mocą, i jeśli przyszło na świat potomka, to zostało poczęte z uczuciach, cokolwiek nas tam sprowadziło. To fakt, że Artur nie może uznać syna zrodzonego z ciała swej siostry. Ale też nie bywa 1 królem, który ma nieślubnego syna, do istnienia którego nie może się przyznać. Chłopiec bywa zdrowy i silny i dziś bezpieczny w Avalonie. Bogini, a nawet twój Bóg, to nie jakiś mściwy demon, poszukujący okazji, by karać ludzi za wymyślone grzechy. To, co się wydarzyło między Arturem i mną, nie powinno się jest zdarzyć, ani on, ani ja tego nie pragnęliśmy, ale co się stało, to się nie odstanie. Bogini nie ukarze ciebie bezdzietnością za grzechy innych. Czy możesz obwiniać Artura za swoją własną jałowość, Gwenifer? – Tak bywa! – wykrzyknęła Gwenifer. – To on zgrzeszył i Bóg, go ukarał za kazirodztwo, za spłodzenie syna z własną siostrą... za służenie Bogini, temu demonowi fałszywej wiary i nierządu... Arturze! – krzyczała – powiedz mi, że się ukorzysz, że dodatkowo dziś, w tym świętym dniu, pójdziesz do biskupa i wyznasz mu, jak zgrzeszyłeś, i odprawisz taką pokutę, jaką ci zada, i wtedy może Bóg ci wybaczy i przestanie karać nas oboje! Zakłopotany Artur spoglądał to na Morgianę, to na Gwenifer. – Pokuta? Grzech? – spytała Morgiana. – Czy ty naprawdę wierzysz, że twój Bóg to złośliwy staruszek, który zakrada się potajemnie, by śledzić, kto idzie do łoża z cudzą żoną? – Ja wyznałam swoje grzechy! – krzyknęła Gwenifer. – Odprawiłam pokutę i dostałam rozgrzeszenie! To nie za moje grzechy Bóg nas karze! Powiedz, że tak uczynisz, Arturze! Kiedy Bóg dał ci wygrana pod Mount Badon, przysiągłeś, że odrzucisz taki stary sztandar ze smokiem i będziesz władał jako chrześcijański król, ale nie wyspowiadałeś się z tego grzechu. teraz odpraw pokutę też za to i pozwól, by Bóg dał ci wygrana w dzisiejszym dniu, tak jak to uczynił pod Mount Badon, i uwolnij się od swych grzechów, i daj mi syna, który po tobie będzie rządził z Kamelotu! Artur odwrócił się i oparł o ścianę, zasłaniając twarz rękoma. Morgiana chciała do niego podejść, ale Gwenifer wrzasnęła: – Trzymaj się od niego z daleka... ty...! Chcesz go kusić, by grzeszył dodatkowo bardziej? Czyż nie zrobiłaś już dość, ty i taki straszny demon, którego określasz Boginią, ty i ta stara wiedźma, którą Balin słusznie zabił za jej przeklęte czary... Morgiana zamknęła oczy, jej twarz wyglądała tak, jakby zaraz miała się rozpłakać. potem westchnęła i powiedziała: – Nie mogę słuchać, jak przeklinasz moją religię, Gwenifer. Ja nie bluźniłam na twoją, pamiętaj o tym. Bóg bywa Bogiem, jakkolwiek go określasz, i bywa zawsze dobry. myślę, że to bywa właśnie grzech, wierzyć, że Bóg może być okrutny i mściwy, a ty wydaje ci się o nim gorzej niż najgorszy z księży. Błagam cię, prawidłowo się zastanów, zanim oddasz Artura w ręce tych księży... Odwróciła się, jej purpurowa szata cicho zawirowała wokół niej. Wyszła z komnaty. Kiedy Artur usłyszał, że Morgiana wyszła, spojrzał na Gwenifer. Po kilku chwilach odezwał się głosem łagodniejszym, niż mówił do niej kiedykolwiek przedtem, nawet gdy leżeli w swych ramionach. – Moja najdroższa uczuciach... – Śmiesz mnie tak nazywać? – spytała gorzko i odwróciła się.